22/06/2022

Piątek w Grunwaldzie

Aktualności

Po stronie Tannenbergu pośrodku pola, między Niemcami a armią Królestwa Polskiego, między Niemcami a armią Królestwa Polskiego, wspinały się kilkusetletnie dęby, na które miejscowi chłopi wspinali się, by kontemplować tak ogromne wojska, jakie nie miały. był widziany w przeszłości na świecie od niepamiętnych czasów.

Henryk Sienkiewicz, Krzyżowcy

„Piątek nie pojechał na Grunwald nie pieszo ani konno, ale rydwanem. Bardzo ciekawa była ta jego podróż, bo nie był sam ani z gospodarzami, ale na wozie pełnym siana, już wyprasowanego, zabrał żonę i czwórkę dzieci, a także kilka stad z kołdrami puchowymi i trochę najbardziej potrzebnych przedmiotów. Ponieważ koń był leniwy, smagał go z taką wściekłością, że skamieniałe muchy opadały bezwładnie z pokrytego pianką zadu. I wypuszczał takie ciągi przekleństw i przekleństw, że tylko Bóg może mu wybaczyć.

Nie wpadł w żadne bitwy.

To prawda, że ​​ziemia wciąż dymiła, że ​​tu i ówdzie wydawała się poczerniała i zamieniona w gruz, że pachniała spalenizną, a drogi zaśmiecone były wojennymi śmieciami, ale grzmot broni, oddając ostatnią nutę, ucichły, a zamiast nich ćwierkały wdzięcznie słowiki, a woda jezior bulgotała bez przeszkód.

Piątek uznał to wszystko za piękne; zatrzymał konia, zszedł z boksu i wziął garść ziemi, którą ważył w dłoni i długo wąchał.

– Ta ziemia od razu mi się spodobała – mówi mi teraz Piątek, bo oboje wspominamy ostatni rok straszliwej wojny i nagłe nastanie pokoju. Ziemia mnie nie zawiodła. Spójrz, jakie piękne żyto, jak ciężkie są kłosy!

Obsadzone pole rozciąga się na kilometr; ogromny, rozciąga się szeroko prawie do grobowca Ulricha von Jungingen. Na skraju pola rozłożony koc i jesteśmy na nim z Piątkiem. Zimą Piątek niósł drewno do budowy stogu siana, a kłoda strzaskała mu biodro i udo. Kości zagoiły się, ale Piątek nie może chodzić: brakuje mu siły, by poruszyć chorą nogą. Zrobił więc kilka kul z drewna dębowego i teraz się na nich opiera. Przy ładnej pogodzie od razu wystawia chorą stronę na słońce, mając nadzieję, że ciepłe promienie uwolnią jego tyłek od tej bezradności. A właśnie wyszło słońce, więc Piątek położył się, żeby ogrzać kości. Nigdy nie przestaje narzekać na to bezczynne życie, kiedy jest tyle pracy na polach.

Od tego nieszczęścia cielesnego jego gospodarstwo ucierpiało, a on był kiedyś pierwszym wśród rolników, prawdziwym panem na swoich polach pod Grunwaldem, dokąd przybył tuż po wojnie. Dali mu dom i ziemię. Pozostawił za sobą biedę ziemi mławskiej w nadziei na poprawę życia pod Grunwaldem. Tam we wsi Niedziałki koło Mławy nie udało mu się zgromadzić żadnego majątku. Przed wojną zdążył zebrać drewno i cegły na budowę domu, ale nie wybudował, bo materiał zabrali Niemcy. Swoją szczególną wojnę z okupantem Piątek prowadził ją nie z bronią w ręku, ale ekonomicznie: kamieniami. Kazali mu przewieźć kamienie, trzydzieści kilometrów samochodem po brzegi. Piątek ładował go workami ze słomy i kładł na wierzch kilka kamieni. Nie zmęczył więc konia i na swój sposób zemścił się na Niemcach.

W Grunwaldzie od razu się wyróżnił. Wiedział, jak prowadzić gospodarstwo, lubił pracę, a na spotkaniach mówił rozsądnie i wyraźnie. Został wybrany burmistrzem i wypełnił swoje obowiązki. Z biegiem czasu urodziło mu się więcej dzieci, więc zrezygnował z urzędu i poświęcił się całkowicie swojemu domowi. Kupił więcej krów, zbudował nowe budynki w gospodarstwie.

Gdy słucham jej opowieści, rozglądam się wokół nas: bezkresna równina, gdzieniegdzie kępy drzew, pól i jeszcze więcej pól ziemniaczanych.

– Toczyła się tu wielka bitwa – zaczynam.

„Wręcz przeciwnie”, odpowiada, „przedni krok był ledwo zauważalny”.

Zdaję sobie sprawę, że mówimy o dwóch różnych wojnach. Wciągam go w wir tej pradawnej, feudalnej wojny, podczas gdy on na swojej siatkówce zachowuje obrazy z ostatniej, II wojny światowej. Czytałem Sienkiewicza, widziałem płótna Matejki, studiowałem Kuczyńskiego. Tam przybyły wojska krzyżackie (wskazuję); tam król Jagiełło (wskazuję), a tu skrzydło litewskie. Piątek śledzi wzrokiem moją rękę, patrzy we wskazanych kierunkach i skomle, bo bolą go spawane kości. Prawdziwa lawina kawalerii, mówię. Światowe wydarzenie! Patrzę, czy Piątka zarazi mój entuzjazm. Ale nie: oczy chłopa nie błyszczą. Wręcz przeciwnie: wydaje się zmartwiony. Nieśmiało i jąkając się pyta:

-I nie zniszczą mojego żniwa tyloma tupotami?

-Jak?

– A jak nie, skoro tyle osób planuje tu przyjechać i to z całej Polski!

Siedzimy na zboczu nasypu, nad którym przebiega droga. Przejeżdżają przez nią długie kolumny ciężarówek. Śmiech, piosenki, głosy, nie mają końca. Cały ten gwar wypełnia powietrze radosną krzątaniną. Wymienia się wezwania, okrzyki i napomnienia. Samochody skręcają w polną drogę. Na leśnej polanie, na której rozbija się kilka namiotów, palą zaimprowizowane kuchnie. Z ciężarówek wysiadają prawdziwe tłumy. Ludzie natychmiast tworzą grupy: jedni przyszli na koncert, inni na konferencję, trzeci na inne wydarzenie. Piątek już tego nie widzi, bo kulami by tam nie doszedł, ale wie, że w Grunwaldzie odbywa się ogólnopolskie spotkanie młodzieży i że przyjechały na to setki ludzi z całego kraju. Cieszy się nawet, że jego ziemia stała się tak ważna. Ile to znaczy. Ale jednocześnie obawia się, że te tysiące stóp mogą zmiażdżyć to pole uprawne, które rosło tak obiecująco.

– Przyszło mi nawet do głowy ogrodzić pole, ale nie będę mógł.

-Nie uważam, że to konieczne.

– Mówią, że będą też skoczkowie. Żaden płot nie mógł z nimi.

Razem myślimy o tym, jak działać. Piątek zapewnia mnie:

-To pole jest moje, sir, mam wszystkie papiery.

Zaświadczenie o cesji i wszystkie rachunki. Mam opłacone podatki i składki dostarczone na czas. Wszystko w porządku.

– Ale jeśli mu wierzę – mówię mu. Oczywiście ta ziemia jest twoja.

Cieszy się, że ma we mnie sojusznika. Kto wie, czy między nami dwoma nie możemy wymyślić rozwiązania.

– Będą tu kilka dni, a potem odejdą, a ja, proszę pana, zostanę.

Piątek nie chce się wyprowadzać z Grunwaldu. Tu jego życie się poprawiło, tu ma swoje hektary i swoje gospodarstwo. Jego dzieci chodzą do szkoły, a on kupił żonie pralkę. Gdybym miał więcej wyobraźni, mógłbym powiedzieć:

– O ten kawałek ziemi walczył dla mnie sam król!

Ale Piątek nie zajmuje się historią. Ważna jest ziemia. Od wieków jego powierzchnia była świadkiem wojen. Ziemia dudni pod kopytami koni, skrzypi pod gąsienicami czołgów, ginie pod bombami. Ale też generuje, mnoży kolce, przynosi owoce. Wojny toczą się, podczas gdy soki ziemi nigdy nie przestają płynąć. Ziemia przyjmuje ciepły deszcz i cuchnący nawóz, zakurzone fosforany i na wpół krzepnącą krew. Otrzyma wszystko, ale niezmiennie odwzajemni się tylko jednym: ziarnem. W obliczu procesu owej odwiecznej metamorfozy i urzeczywistniania, która pozwala żyć Piątkowi, nie ma znaczenia, gdzie toczą się bitwy. Ani kiedy, ani dlaczego. Ziemia nadal będzie przynosić owoce. A Piątek i tak go odbierze.”

Źródło: Polska Dżungla,

Ryszarda Kapuścińskiego

Transkrypcja: Honorio Szelagowski

Dyrektor Prasowy CiPol